13 kwietnia 2021, 14:50
Chłopaki pojechali na "wakacje" (znaczy, dzieciaki do babci, tam łobuzować, Małż tam pracować w nieco lepszych warunkach).
Ja zostałam z Najmłodszą - Złośnicą.
Złośnica właśnie śpi, ciekawe jak długo, pewnie jak już się obudzi to już do wieczera będzie wrzeszczeć i wrzeszczeć.
Fajnie, że jakiś glut zaczyna sobie hodować w nosie. Zapowiada się uroczy tydzień. Już widzę w głowie ten wrzask cały czas, prychanie i oczywiście jedno wielkie NIEjedzenie. Tak, to NIEjedzenie przeraża mnie najbardziej. Po doświadczeniach z chłopakami (Starszak - Gamoń nigdy nie przejawiał zamiłowania do jedzenia i trza było wręcz zmuszać, Średniak - Bąbel jak miał na początku zapędy tak przewlekłe zapalenie płuc i oskrzeli w wieku niemowlęcym skutecznie te zapędy przyhamowały) już mnie ściska w żołądku na samą myśl co nas czeka. Jeszcze tylko tli się mała iskierka nadziei, że tym razem będzie inaczej, lepiej. Kiedy zgaśnie? Pewnie jutro jak zaglucimy się przez noc całkiem.
I nie, nie mam przykrej maniery mówić o dziecku w formie "my". Dziecko to dziecko, ja to ja. Tylko, że ja będę w nocy z tymi glutami walczyć i usiłować uśpić oraz samej zasnąć nos w nos z tymi glutami.
Jakby mało mi było wiecznych glutów u Chłopaków. Nie, tylko bez testów "i po co mi było trzecie". Taki był plan, a że nie ogarniam... Przy Starszaku też nie ogarniałam, nic mnie to nie nauczyło.